Syn obwinia ojca
Miłosz, młodszy syn Haliny G. po raz ostatni widział swoją mamę 5 sierpnia 2014 r. po godzinie 19. Od tamtego wieczora ślad po niej zaginął. Młody chłopak uważa, że doszło do zabójstwa, a sprawcą jest jego ojciec, Janusz G., były mąż Haliny. 58-letni dzisiaj mężczyzna cały czas twierdzi, że ze zniknięciem kobiety nie ma nic wspólnego.
Sąd Okręgowy w Krośnie musi znaleźć odpowiedź, co się stało na początku sierpnia przed blisko pięciu laty z 52-letnią wówczas pielęgniarką z Jasła. Zdaniem prokuratury, to Janusz G. zabił swoją byłą żonę Halinę w nocy 5 sierpnia 2014 r. Do tej pory ciała nie udało się odnaleźć. Podobnie uważa 23-letni Miłosz, syn Haliny i Janusza G. Młody mężczyzna po raz drugi zeznawał przed krośnieńskim sądem, w ubiegły piątek, 8 lutego. Wcześniej składał zeznania w marcu ubiegłego roku, jednak z powodu śmierci ławniczki, proces Janusza G. musiał zacząć się od nowa. Zeznawał również zaraz po zaginięciu kobiety, 6 sierpnia na komendzie policji w Jaśle, a później jeszcze w lutym 2015 r. i marcu 2016 r.
Nic niepokojącego
Halina G. powróciła z pracy do domu 5 sierpnia po godzinie 19. – Zamieniliśmy kilka zdań i wyszedłem do znajomych na grilla – stwierdził Miłosz G. Nie pamięta dokładnie o której godzinie wrócił. Mogło to być około północy. Wcześniej jeszcze odprowadził do domu swoją dziewczynę. Zapamiętał, że drzwi wejściowe do domu były niedomknięte. Wtedy też zwrócił uwagę, że przy drzwiach nie było dywanika. – Pomyślałem, że mama go gdzieś wyniosła. Pamiętam, że drzwi do jej pokoju były delikatnie uchylone, a telewizor był włączony. Nie zaniepokoiło mnie to, gdyż uważałem, że usnęła po pracy. Nie wchodziłem do jej pokoju, nie chcąc mamy budzić – zeznał syn zaginionej kobiety.
Będąc w łazience, zauważył na podłodze koło umywalki niewielką plamkę krwi. To też nie wzbudziło jego podejrzeń, bo uznał, że to sprawka małego kota, który był w domu. Zrobił sobie jeszcze herbatę, włączył film na komputerze i zasnął. Rano szybko wybiegł z domu, żeby nie spóźnić się na autobus. – Zamknąłem drzwi na klucz. Nie zaglądałem do pokoju mamy, bo się śpieszyłem – powiedział Miłosz G.
Ślady krwi
Z pracy wrócił około 16. Przy domu czekał już na niego przyjaciel Haliny G, który nie mógł się z nią skontaktować od rana. Nikt też nie otwierał drzwi. – W domu na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało, jakby się nic nie stało. W jej pokoju pantofle i telefon były przy łóżku. Zaniepokoiło nas jednak co innego. Przy domu, na utwardzonej drodze w pobliżu werandy znaleźliśmy rozerwany srebrny łańcuszek mojej mamy – mówił Miłosz G.
Obydwaj wrócili do domu i dokładniej zaczęli się przyglądać. Wtedy, w przedpokoju zwrócili uwagę na ślady krwi, które sięgały na ścianie do wysokości głowy. Były też widoczne w innych miejscach, w tym przy drzwiach wejściowych do przedpokoju, w kuchni i łazience oraz na futrynie drzwi wejściowych oraz w miejscu, gdzie był dywanik. – Wyglądały tak, jakby były czymś zacierane – dodał syn Haliny G.
Wówczas postanowili wezwać policję. Syn kobiety pojechał do ojca, który mieszkał na terenie prowadzonej przez siebie firmy zajmującej się skupem złomu. W emocjonalnej rozmowie zapytał go, co zrobił z mamą. – On udawał głupiego, że nie wie o co chodzi – powiedział Miłosz G.
Miał motyw?
Badania potwierdziły, że krew, która była w różnych częściach domu należała do Haliny G. Również ślady krwi w fordzie transicie Janusza G. należały do jego byłej żony. Mężczyzna zaprzeczył, by miał kontakt z Haliną. Prokuratura Okręgowa w Krośnie uznała, że kobieta została zamordowana przez byłego męża. – Z całą pewnością można stwierdzić, że była kobietą pełną życia, pracowała, miała dom, nie miała powodów, by nagle znikać, nie informując o tym nikogo z bliskich – twierdziła prokurator Beata Piotrowicz.
Z kolei Janusz G. był agresywny wobec kobiety, a do tragedii, zdaniem prokuratury, doszło ze względu na sprawy majątkowe. – Motywem działania były pieniądze, gdyż Halina G. wystąpiła o podział majątku – dodała prokurator Beata Piotrowicz.
Bezowocne poszukiwania
Nie udało się jednak ustalić, co się stało z ciałem Haliny G., mimo wielokrotnych poszukiwań w różnych miejscach. Kilka razy, w tym przy użyciu specjalistycznego sprzętu, zostało spenetrowane złomowisko należące do Janusz G., łąki przy ul. Kwiatowej, zbiorniki wodne, rzeki czy pobliże miejsca zamieszkania kobiety. Do poszukiwań w Jaśle zaangażowano nawet policjantów z Niemiec z psami wyspecjalizowanymi do tropienia śladów krwi. Nie pomogło też zaangażowanie przez rodzinę biura detektywistycznego Krzysztofa Rutkowskiego.
Problemy ze świadkiem
Od kilku rozpraw sąd usiłuje, jak na razie bezskutecznie przesłuchać jako świadka, „kolegę” Janusza G. z celi, gdy ten przebywał w Areszcie Śledczym w Sanoku. Miał on posiadać ciekawe informacje na temat oskarżonego. Także i 8 lutego przesłuchanie nie było możliwe. Tym razem do sądu trafiło pismo ze szpitala Aresztu Śledczego w Krakowie, gdzie teraz przebywa. Datowane jest na 31 stycznia. Wynika z niego, że świadek cały czas wymaga opieki lekarskiej. Może być doprowadzony na rozprawę z koniecznością zapewnienia mu możliwości przyjęcia leków. Lekarze nie wypowiedzieli się jednak, co do stanu chorego na dzień rozprawy, czyli 8 lutego. Decyzja musi być podjęta na bieżąco ze względu na labilność (chwiejność emocjonalna, łatwe przechodzenie do stanów skrajnych emocjonalnie, szybkie i częste zmiany emocji – przyp. red.) chorego. I faktycznie labilność okazała się być rzeczywistością, gdyż 7 lutego nadesłana została do sądu faxem informacja stwierdzająca, że mężczyzna ze względu na stan zdrowia nie może stawić się 8 lutego w Sądzie Okręgowym w Krośnie.
Kolejną rozprawę zaplanowano na połowę kwietnia. Do tego czasu prawdopodobnie uda się uzyskać opinię biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie z analizy śladów krwawych, które zostały zabezpieczone w tej sprawie. Mają być też przesłuchani kolejni świadkowie.
Janusz G. odpowiada z wolnej stopy. W areszcie tymczasowym przebywał osiem miesięcy.
Andrzej Józefczyk