Babcia oparzonej Izabelki ma żal do lekarzy
1 marca około godziny 19.00 do Szpitala Specjalistycznego w Jaśle, roczna Izabelka została przyjęta na pomoc doraźną. Okazało się, że dziecko ma oparzenia II stopnia twarzy i rączek. Do sytuacji doszło w domu. Dziewczynka wylała na siebie gorącą kaszkę...
Sytuacja według Anny Bartusiak, babci oparzonego dziecka, nie przedstawia się jeszcze tak najgorzej do momentu, kiedy lekarz skierował rodzinę na Oddział Pediatrii Dziecięcej, aby pielęgniarki, które lepiej się na tym znają, założyły dziecku wenflon. Okazało się, że rodzinie i oparzonej dziewczynce nie zapewniono opieki pielęgniarskiej przez ten okres przejścia do gabinetu zabiegowego. - Pielęgniarka powinna z oddziału pediatrycznego przyjść na miejsce i próbować wkłuć się albo pod opieką pielęgniarską, dziecko powinno być przetransportowane do wkłucia. Nie można pacjenta pozostawić – skomentował dr n. med. Szymon Niemiec, zastępca dyrektora szpitala ds. lecznictwa.
Roczna Izabelka była w gabinecie zabiegowym pod opieką jej taty, natomiast babcia została na korytarzu. Słysząc krzyki i głośny płacz swojej wnuczki, weszła do gabinetu, by zobaczyć, dlaczego dziecko w ten sposób reaguje - To dziecko skowyczało z bólu, wyło. Myślę, co się dzieje? Przecież wkłuć się w żyłę to nic takiego. Więc w końcu weszłam do tego pokoju zabiegowego. Może się zachowałam, jak się zachowałam, byłam bardzo zdenerwowana. Panie się bardzo obraziły na mnie, bo zwróciłam im uwagę - opowiada Anna Bartusiak, babcia oparzonej dziewczynki.
Pielęgniarki uważają, że babcia weszła do gabinetu zabiegowego i powiedziała : „ Do skurw... co wy robicie dziecku, że tak płacze!?” - Jej syn przepraszał za własną mamę. Prosił, żeby się nie przejmować – wyjaśnia jedna z pielęgniarek.
Anna Bartusiak nie przyznaje się do używania wulgarnych sformułowań w stronę pielęgniarek. Tłumaczy, że nikogo nie wyzywała, a to co powiedziała, było już na korytarzu kiedy była poza gabinetem zabiegowym. – Na pewno nie przeklinałam. Jak wyszłam z gabinetu zabiegowego owszem, powiedziałam jedno słowo sama do siebie, żeby wyładować swoje nerwy, bo byłam bezsilna do tego co się dzieje. Natomiast nikomu nie ubliżałam. – tłumaczy Bartusiak.
O całym zdarzeniu jedna z pielęgniarek poinformowała lek. med. Barbarę Urbanik, zastępcę ordynatora. Zdaniem personelu medycznego będącego wtedy na oddziale pediatrii oraz innych matek, babcia dziewczynki była nastawiona agresywnie. - Pani wpadła i zaczęła przeklinać. W takiej sytuacji pielęgniarki nie mogły pracować. Jedna z pielęgniarek poprosiła o moją interwencję. Ojciec był spokojny i grzeczny, przeprosił za zachowanie matki. To rodzice mają wszelkie prawa do dziecka - powiedziała lek. med. Barbara Urbanik, zastępca ordynatora na Oddziale Pediatrii i Alergologii w Jaśle.
Matki będące na oddziale ze swoimi dziećmi twierdzą, że Anna Bartusiak była bardzo agresywna i używała niecenzuralnego słownictwa. – To było widowisko. To jest oddział dziecięcy i nie wypada tak przeklinać przy dzieciach – opowiada jedna z matek.
Zdaniem Anny Bartusiak było już późno, wobec tego nie było nikogo na korytarzu oprócz jednego pana spacerującego z dzieckiem. – Pacjentki tak mówią, bo muszą. – stwierdziła krótko babcia Izabelki.
Syn przepraszał, ale matkę popiera...
Ojciec dziecka przeprosił za mamę, ale neguje jakoby przeklinała. Uważa, że dobrze robi interweniując. – Ja uważam, że mama dobrze robi. Ja również przeżyłem koszmar jak to dziecko przyjmowali. Byłem cały blady. Trzy pielęgniarki stały nad jedną nóżką i nie mogły znaleźć żyłki. Narzekały, że to może być wina nowych wenflonów. Dziecko było już tak zmęczone, że prawie nie płakało przy wkłuwaniu – powiedział ojciec oparzonej Izabelki.
Anna Bartusiak ma żal do lek. med. Barbary Urbanik, która jak twierdzi babcia dziecka, powiedziała, że robią usługę chirurgii, że się wkłuwają. – Usłyszałam również, że jeżeli mi się nie podoba, to mogę zabrać dziecko do Rzeszowa, Dębicy, Tarnowa, gdzie chcę. Bo one robią wszystko, żeby temu dziecku pomóc. Ja dziecka nie będę zabierać do Rzeszowa, bo ja mam Jasło. Ja tu płacę składki, płacę podatki i ja tutaj żądam pomocy – mówi zbulwersowana Anna Bartusiak.
Zdaniem dr n. med. Szymona Niemca, zastępcy dyrektora ds. lecznictwa nie ma podziału na pacjentów. Każdy, który przyjdzie do szpitala ma się czuć bezpieczny. - Nie ma czegoś takiego jak pacjent mój, twój, nasz, wasz. Każdy oddział, pielęgniarka, czy lekarz musi drugiemu koledze pomóc. Naganne jest, jeżeli ktokolwiek z pediatrii się wypowiedział, że robi łaskę chirurgii. - skomentował dr n. med. Szymon Niemiec.
Lek. med. Barbara Urbanik uważa, że gdyby nie interwencja babci, dziecko zostałoby prawdopodobnie podkłute. - Gdyby dziecko nie było oparzone, nie miało tych obrażeń, to może można byłoby się wkłuć. Gdyby Pani Bartusiak nie weszła do gabinetu i nie zrobiła zamieszania, to może dziecko zostałoby podkłute - wyjaśnia lek. med. Urbanik.
Ze względu na to, że Szpital Specjalistyczny w Jaśle nie ma podpisanego kontraktu z NFZ na działania związane z chirurgią dziecięcą, dr n. med. Szymon Niemiec przedzwonił do kilku szpitali, w celu przetransportowania dziewczynki tam, gdzie miałaby zapewnioną opiekę chirurgii dziecięcej. - Stwierdziłem, że lepiej będzie jeżeli dziecko będzie leczone tam, gdzie są lekarze chirurdzy dziecięcy. Dziecko zostało przetransportowane w dobrym, stabilnym stanie. Oceniłem, że nie wymaga, abyśmy musieli zakładać na tym etapie wkłucie, ponieważ dziecko piło, było w kontakcie. Stopniowo troszeczkę narastał obrzęk. - tłumaczy dr n. med. Szymon Niemiec.
Dr n. med. Szymon Niemiec, zastepcą dyrektora ds. lecznictwa uważa, ze rodzina nie była roszczeniowa. - Jeżeli Pani Bartusiak ma jakiekolwiek uwagi, może do mnie przyjść, czy napisać. Zawsze będziemy się starać, żeby ją normalnie, profesjonalnie potraktować – powiedział lek. n. med. Szymon Niemiec.
Problemy z wkłuciem się, zdaniem doktora Niemca występują nie tak rzadko u dzieci, ale również u osób dorosłych. - Żyły są czasami zapadnięte, źle wypełnione i jest bardzo trudny dostęp do żył. W sytuacji,w której by wymagało w 100% założenia tego wkłucia, ze względu na stan bezpośrednio zagrażający życie, my byśmy to zrobili. Dziecko zostałoby wtedy spremedykowane ,uspokojone lekami . Dostałoby domięśniowo zastrzyk , usnęłoby na chwilę. Była podjęta próba założenia wenflonu, bo takie są zasady postępowania. Nie było też wskazań, żebyśmy to dziecko już premedykowali, usypiali. Oceniłem, ze dziecko nie wymaga na tym etapie założenia wkłucia. Podejrzewam, ze po kilku próbach wkłucia się u niespokojnego dziecka z oparzonymi rękami, były obiektywne trudności – wyjaśnia dr n. med. Szymon Niemiec.
Anna Bartusiak ma żal do lekarzy, że przez trzy godziny dziecko z oparzeniem było przyjmowane na oddział. - Ja bym sobie życzyła, żeby jednak pacjenci byli lepiej traktowani i te małe dzieci, które są bezbronne - mówi Bartusiak.
Zdaniem doktora Niemca, rodzina powinna uważać i pilnować dziecka, ponieważ nie zdają sobie sprawę, że przez nie uwagę i głupotę dzieci cierpią. - Pani Bartusiak nie jest wyrocznią i nie jest upoważniona do krytykowania zespołu pielęgniarskiego, który ma obiektywne trudności z wkłuciem się. Wszyscy rodzice na przyszłość niech uważają. Gdyby dziecko miało należytą opiekę w domu, do takiego oparzenia by nie doszło. Nie ma co się złościć i frustracji przerzucać na służbę zdrowia. Później się wymaga cuda, a człowiek się nie zastanowi, że zostawił otwartą kaszę - powiedział dr n. med. Szymon Niemiec, zastępca dyrektora ds. lecznictwa.
Dziecko, przed wyjazdem do szpitala w Gorlicach piło, dostało lek przeciwbólowy w syropie i w stabilnym i dobrym stanie, zdaniem lekarza, zostało przewiezione do Gorlic.
Ilona Czarnecka
[email protected]