Hodowla kotów w Jaśle pod lupą OTOZ-u, policji i prokuratury
Inspektorzy z OTOZ Animals z Krosna i Sanoka we wrześniu br. dwukrotnie interweniowali w hodowli kotów rasy maine coon w Jaśle. Ostatnia z nich miała miejsce w miniony weekend. - To była jedna z najtrudniejszych interwencji w historii naszych inspektoratów – podkreślają. Łącznie odebrali 64 koty. Kilka małych kociąt w ciężkim stanie padło. Policjanci podczas przeszukania domu i posesji natknęli się na kocie szczątki.
fot. OTOZ Animals Krosno
Odebrali 16 kotów
To co odkryli inspektorzy Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt „Animals” w Krośnie i Sanoku w hodowli kotów rasy maine coon w Jaśle przyprawia o ciarki. Niepokojące informacje o tym, w jakich warunkach żyją zwierzęta wyszły na jaw po anonimowym zgłoszeniu weterynarza, który się nimi opiekował. - Widział koty w bardzo złym stanie, zaniedbane, doprowadzone do stanu ciężkiej choroby – mówi Dorota Moszczyńska, inspektor OTOZ-u w Krośnie. - Chcieliśmy to zweryfikować, czy te informacje polegają na prawdzie. Z racji, iż jest to legalna hodowla zakładaliśmy, że mogą to być pomówienia. Byliśmy przekonani, że ktoś przesadza, ale okazało się, że nie przesadza – dodaje inspektor Moszczyńska.
fot. OTOZ Animals Krosno
Pierwsza interwencja miała miejsce w sobotę 11 września. br. Inspektorzy z OTOZ Animals z Sanoka i Krosna musieli prosić o pomoc jasielską policję, gdyż nie zostali wpuszczeni na kontrolę do hodowli. Tuż po przekroczeniu przez nich progu, jak podkreślają widok był przerażający – Odebraliśmy w tym dniu 16 kotów w stanie bardzo ciężkim, bez tkanki mięśniowej, skrajnie wycieńczone, chore, odparzone, niedożywione. Jeden z trzymiesięcznych kociąt waży 25 gramów – mówi Dorota Moszczyńska z inspektoratu OTOZ Animals z Krosna.
fot. OTOZ Animals Krosno
Cztery kocięta padły po weekendzie. - Były oblepione kupami, miały napęczniałe brzuchy z choroby, gorączki. Ta hodowla prowadzona w domu to jakiś dramat. Dom jest pełen brudu. Kuwety kotów są nieczyszczone, a olbrzymi poziom stężenia mocznika na wejściu taki, że aż piecze w oczy. Co więcej książeczki zdrowia są niewypełnione, a dokumentacja hodowlana w ogóle nie prowadzona – opisuje inspektor z Krosna. - Był jeden wielki krzyk, ogromna awantura. Cały czas słyszałyśmy „wynoście się stąd”, „opuście mieszkanie”. Wmawiano nam, że jesteśmy agresywne, nieprofesjonalne, bo nic złego się nie dzieje - dodaje. - Inspektorom trudno było ustalić, ile jest kotów, gdyż właścicielka ograniczała możliwość sprawdzenia wszystkich pomieszczeń. Dopiero na koniec pani pokazała koleżance najmłodsze kocięta w klatce bez matki w tragicznym stanie. Te koty miały suchą karmę, której nie potrafiły zjeść. Jestem inspektorem od 5 lat i jeszcze czegoś takiego nie widziałam. Kuwety brudne, ciężkie, przepełnione moczem. Rozmazane kupy na podłogach – tam po prostu jest niesprzątane i w tym wszystkim żyły te zwierzęta – podkreśla OTOZ.
OTOZ zabrał kolejnych 48 kotów
Kolejna interwencja miała miejsce w miniony weekend, dokładnie tydzień od pierwszej kontroli. Jak podkreślają inspektorzy, niczego właścicielkę hodowli nie nauczyła ta sytuacja. Po wejściu do środka uderzył w nich fetor nie do zniesienia. - Na falę smrodu i związany z tym problem z otwieraniem okien skarżyli się nam też okoliczni mieszkańcy. Kiedy czekaliśmy na wejście na posesję czuliśmy odór padliny. Przez wiele godzin właścicielka hodowli wraz z córką utrudniały przeprowadzenie interwencji. Wykrzykiwały jakieś absurdalne oskarżenia o krzywdzenie zwierząt, że nasłali nas… (tu padały różne nazwiska nieznanych nam osób), że jesteśmy z kimś w zmowie i że chcemy zyskać sławę. Dzięki asyście policji udało nam się wejść do środka ok. godziny 16.00 – opisują "Animalsi". - To co zobaczyłyśmy będzie w nas siedziało jeszcze długo. Koty były wszędzie, a ich odchody znajdowały się w całym w domu, począwszy od podłogi w piwnicy, przez pościel w sypialni, na poddaszu skończywszy. Właścicielki nie potrafiły określić ile dokładnie kotów znajduje się pod ich opieką. Padały różne deklaracje: około 30, około 40. Twierdziły też, że nie mają kotek ciężarnych, potem, że taka kotka jest tylko jedna – dodają.
Tymczasem w hodowli było 7 ciężarnych kotek i osiem kociąt w ciężkim stanie. Dyżurny policji z Rzeszowa wezwał lekarza weterynarii z rzeszowskich lecznic. - Weterynarz stwierdził, że niezbędne jest natychmiastowe wdrożenie leczenia. Ropa lejąca się z oczu, śluz z nosa, waga znacznie poniżej normy wiekowej oraz biegunka. Utrudnianie nam wejścia doprowadziło do tego, że jedno z kociąt umarło na rękach naszej inspektorki. Dla niego jest już za późno –relacjonują. Zdaniem inspektorów, właściciele hodowli wiedząc, że koty są chore nie powinni ich sprzedawać, szczególnie, że w tak złych warunkach zarażają się na nowo. Mimo to, jak podkreśla OTOZ właściciele hodowli oczekiwali na kupca.
Ujawniono zakopane szczątki kota
W minioną sobotę 18 września br. podczas interwencji policjanci realizowali zadania związane z udzieleniem asysty wolontariuszom interweniującym w jednym z domów, w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa polegającego na znęcaniu się nad zwierzętami. - W związku z przyjętym w tej sprawie zawiadomieniem, oraz prowadzonym postępowaniem przygotowawczym, policjanci dokonali przeszukania pomieszczeń domu oraz posesji, w celu sprawdzenia dobrostanu znajdujących się tam zwierząt oraz ujawnienia śladów i dowodów mogących świadczyć o popełnieniu przestępstwa znęcania się nad zwierzętami. W realizowanych czynnościach uczestniczył także lekarz weterynarii – potwierdza kom. Piotr Wojtunik, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Jaśle. - Podczas interwencji policjanci ujawnili zakopane na posesji szczątki kota. Funkcjonariusze wykonali oględziny tego miejsca oraz sporządzili dokumentację fotograficzną – dodaje.
Za całą akcją stoi konkurencja z Warszawy i okolic – uważa właścicielka hodowli z Jasła
Głos w tej kontrowersyjnej sprawie postanowiła zabrać sama właścicielka hodowli kotów rasy maine coon w Jaśle, która nie kryje zaskoczenia tym co w ostatnim czasie się wydarzyło. Jest przekonana, że za kontrolą inspektorów z OTOZ-u stoją hodowcy z Warszawy i okolic, którzy jej zdaniem chcą doprowadzić do upadku jej hodowli. - Po interwencji inspektorów z OTOZ Animals i opublikowaniu przez nich informacji w sieci, temat został wykorzystany przez konkurencyjną hodowlę z Warszawy, która upubliczniła to na swojej stronie facebook'owej.
- Hodowcy po prostu nasłali OTOZ na nas. Prowadzą hodowlę w Warszawie i już wcześniej podejmowali takie działania. W Internecie były prowadzone rozmowy na nasz temat, gdzie padały słowa : „może ty coś zrobisz (podane nazwisko) z jedną hodowlą na Podkarpaciu, bo sobie klub z nimi nie poradził, to może ty coś zrobisz”. To jest ewidentne działanie konkurencji, aby hodowlę zniszczyć – tłumaczy właścicielka hodowli kotów z Jasła.
W odniesieniu do pierwszej interwencji, która miała miejsce 11 września, jak podkreśla, jest zbulwersowana, a zarazem zaszokowana brakiem profesjonalizmu ze strony „Animalsów”. - Jakie były milutkie przed bramą, tak przy wejściu do domu to był jeden wielki atak. Jedna z pań zobaczyła kota siedzącego obok kuwety. Nawet się nie schyliła, a już widziała, że kot ma biegunkę. „Rób zdjęcia, rób zdjęcia” - mówiła do koleżanki. Poszła dalej, złapała kociaka do góry i pyta - „dlaczego on ma taki brzuch? Rób zdjęcia” - taki atak. Panie szukały takich kotów, które w danym momencie wyglądały najsłabiej, natomiast te koty, które pięknie wyglądały chodziły koło nich – nie zwróciły uwagi. Dlaczego zdjęcia im nie zrobiły? Na dorosłe kotki popatrzyły- nic. Prosiłam, abyśmy weszły do pokoju, usiadły i normalnie porozmawiały. Weszły, ale zachowywały się nieprofesjonalnie, szczególnie jedna z pań. Wykrzywiały się, opryskliwie odzywały się do mojej mamy, 80-letniej kobiety, która jest schorowana. Bardzo mnie zdenerwowały, dlatego wyprosiłam tę panią. Mama ma arytmię, doprowadziły ją do takiego ataku serca, że wzywałam karetkę. Kiedy przyjechało pogotowie, w tym czasie panie sobie gdzieś poszły bez pozwolenia. Na te dorosłe koty popatrzyły i nic, tylko połapały kociaki, które były w trakcie leczenia, ale też te zdrowe – mówi właścicielka jasielskiej hodowli.
Nie kryje oburzenia, że koty zostały zabrane bez żadnego potwierdzenia, podpisania protokołu. Ma świadomość, że niektóre kocięta nie były w najlepszej formie, dlatego kilka dni wcześniej była z nimi na wizycie u weterynarza, który przed weekendem podał im antybiotyk działający do poniedziałku i który nadal trzeba było podawać. - Kocięta były w czwartek i piątek u weterynarza. Kilka z nich miały lekką biegunkę spowodowaną przejściem z mleka matki na mleko sztuczne. Były odrobaczone, podano im również antybiotyk – wyjaśnia hodowca. - Dzwoniłam do OTOZ-u w Sanoku, gdyż chciałam się dowiedzieć, co się dzieje z kociętami. Pani mi burknęła i odłożyła telefon. Chciałam im powiedzieć, że kocięta są karmione mlekiem, a także, że mają podany antybiotyk, aby inny lekarz nie podawał im kolejnych leków na dzień dobry, bo zabiją te koty – dodaje. Właścicielka zapewnia, że koty są kąpane co drugi dzień. Dlaczego wyglądały na zaniedbane? - Te buteleczki z trixie one są słabe. Te kocięta mają już ząbki, więc jak piją to nimi smoczki przegryzają. Wtedy to mleko im się ulewa po pyszczkach i dlatego ta sierść mogła być podlepiona, wyglądać na zaniedbaną. Te kocięta co drugi dzień są wykąpane. Pech chciał, że panie w tym momencie wpadły przed południem, wybrały sobie co chciały, aby mieć piękny materiał, żeby hodowlę zniszczyć – wyjaśnia.
„Nie szczędziłam na pieniądzach. Brałam pożyczki jak trzeba było”
Hodowla kotów rasy maine coon prowadzona jest w Jaśle od 2010 r. Jak zaznacza właścicielka, do tej pory nie było żadnych skarg ani żadnych problemów. Schody pojawiły się w 2020 r., kiedy pandemia koronawirusa sprawiła, że niewielu lekarzy weterynarii było dostępnych i przyjmowało zwierzęta. Tym sposobem właścicielka trafiła do lekarza weterynarii z Jasła, u którego leczyła koty przez 1,5 roku. - Niektóre kocięta przebywały u doktora ( podane nazwisko) na podleczeniu, do kontroli lub w tzw. szpitaliku, jeśli im coś dolegało. Bywało tak, że czasem te kocięta padły u niego. Ja płaciłam bardzo dużo za te wizyty, wszystko robiłam. Lekarz zarobił u mnie kilkadziesiąt tys. zł za 1,5 r. Nie szczędziłam na pieniądzach, jak trzeba było to brałam pożyczki, żeby tylko zapewnić kotom opiekę weterynaryjną i jedzenie. Nie wiem, czy pan doktor nie umiał znaleźć przyczyny choroby. Podczas leczenia tych kotów, które do niego trafiały, pomagał mi znaleźć dla nich nowy dom, a za to odbierał sobie pieniądze – tłumaczy właścicielka hodowli w Jaśle. - Bywało też tak, że poszły z jego gabinetu koty nie całkiem zdrowe. Ludzie zgłaszali, że występuje u nich silna biegunka i żądali zwrotu pieniędzy, wiec nie wiem, czy pan doktor robił im jakieś testy. Jako lekarz powinien to wybadać. Po to ja zostawiałam koty z biegunką, katarem, żeby je wyleczył, znalazł przyczynę. One były zostawiane na leczenie, na obserwacje, on je leczył dawał suplementy, antybiotyk, czasami mówił, że nie widzi potrzeby. Córka miała z nim większy kontakt. Skoro ktoś później zgłaszał, że kot był chory i musiał go leczyć, a kot wyszedł od niego z gabinetu, to ja tego nie rozumiem. Wtedy właśnie skarga została zgłoszona do klubu „No problem”, z którym współpracowałam 10 lat. Lekarz weterynarii tak mi pomagał, że koty wychodziły od niego niezdrowe – dodała zbulwersowana. - Chcę również zaznaczyć, że jeżeli była taka potrzeba, to kontaktowałam się z lekarzami m.in. z Warszawy, Tarnowa, Dębicy, czy Grybowa, z którymi jestem w stałym kontakcie telefonicznym. Zdarzało się, że jeździłam na wizyty specjalistyczne w celu wykonania testów i badań kontrolnych. Uważam, że zarzut dotyczący ich nieleczenia jest dla mnie krzywdzący i niezgodny z prawdą – kwituje.
fot. archiwum prywatne właścicieli hodowli
Jak wyjaśnia właścicielka, końcem sierpnia razem z córką złożyły zawiadomienie w sprawie niewłaściwego leczenia weterynaryjnego przez weterynarza. Ponadto po interwencji OTOZ-u złożyła zawiadomienie na policję o przywłaszczenie kotów. - Ostatnia interwencja to jakieś nieporozumienie. OTOZ robi wszystko, żeby pokazać jakimi jesteśmy zwyrodnialcami. Rzeczywistość wygląda nieco inaczej. To, co zostało pokazane na zdjęciach są to celowo wybrane fotografie. Koty nigdy nie mieszkały w piwnicy. To jedyne miejsce w domu, gdzie nie przebywają. Mamy woliery, duży domek dla nich – mają dobre warunki do bytowania. Jednocześnie koty mieszkają również z nami w domu. Mamy jednego, starszego kota, który lubi przychodzić do części gospodarczej, kiedy są otwarte drzwi do niej – wyjaśnia właścicielka hodowli.
fot. archiwum prywatne właścicieli hodowli
- Na naszą prośbę policjanci wezwali weterynarza z Rzeszowa, który wskazał kilka przeziębionych kotów i nakazał, abym odwiozła je w tym samym dniu do gabinetu weterynaryjnego w Rzeszowie. Niemniej chcę zaznaczyć, że już wcześniej leczyłam te koty sama. Podawałam krople, byłam w stałym kontakcie z lekarze i miałam u niego umówioną wizytę. Niestety, panie z OTOZ-u nie dały mi możliwości zareagować, gdyż po wizycie lekarza wtargnęły do domu bez mojej zgody. Podstępem wchodziły w każdy kąt. Naraziły dorosłe koty na ogromny stres. Zwierzęta były przerażone, a inspektorki biegały po całym domu. Zaglądały wszędzie, przewracały wersalki i otwierały szafy. Koty bały się i uciekały. Panie nie respektowały wcześniejszych ustaleń, które były uzgodnione w obecności interweniującego weterynarza oraz policji – mówi ze łzami w oczach.
fot. archiwum prywatne właścicieli hodowli
- Odbywało się to w sposób karygodny, a wszystkie działania przeprowadzone przez „Animalsów” umożliwiła im policja. Czuliśmy się jak przestępcy. Inspektorzy przedstawili hodowlę bardzo w złym świetle pokazując jedynie zdjęcia z części gospodarczej, do której można wejść od strony ogrodu. Dlaczego panie nie pokazały innych pomieszczeń, w których faktycznie koty przebywały? Chcę również dodać, że nasze koty wielokrotnie brały udział w międzynarodowych wystawach w Polsce osiągając sukcesy oraz najwyższe miejsca i to może być jednym z dowodów na to, że o nie dbamy – dodaje na koniec.
Inspektorzy OTOZ Animals Sanok złożyli zawiadomienie do Prokuratury Rejonowej w Jaśle o podejrzeniu popełnienia przestępstwa znęcania się nad zwierzętami przez właścicielkę hodowli kotów w Jaśle. - Prowadzone jest postępowanie sprawdzające w tej sprawie i jest to obecnie w początkowej fazie – potwierdza Katarzyna Skrudlik-Rączka, zastępca szefa jasielskiej prokuratury.
Ilona Dziedzic