Jak wikingowie zabijali czas?
Na to pytanie odpowiedział Remigiusz Gogosz, doktorant Uniwersytetu Rzeszowskiego. Wykład, który wygłosił jest owocem jego 4-letniej pracy. I już na początku zaskoczył wszystkich słuchaczy mówiąc: tytuł jest mylny, ponieważ, nie było kogoś takiego jak wikingowie.
Remigiusz Gogosz rozpoczął wykład od etymologii słowa „wiking”. Otóż vik oznacza zatokę, a wiking wyprawę morską, czy też piractwo. Skoro nie było kogoś takiego jak wikingowie to uważano ich za piratów, wojowników, podróżników bądź odkrywców islandzkich.
- Wyobrażenia Skandynawów troszeczkę mijają się z rzeczywistością. Nie było hełmów z rogami ani ze skrzydłami. W ręku trzymali topór, tarczę, czy też miecz. Byli oni wojownikami. Zdarzało się, że ubierali się w skóry niedźwiedzi i wilków – mówił Remigiusz Gogosz. – To również podróżnicy. Używali kilka rodzajów statków, niektóre z płytki dnem do żeglowania po rzekach lub z głębszym do żeglowania po morzach i oceanach – dodał.
Swoją prace doktorancką poświęcił Islandczykom i uprawianym przez nich sportom. Było to dosyć trudne, gdyż od ponad 100 lat nikt nie napisał o nich żadnej książki czy opracowania. Jedynym źródłem wiedzy były przede wszystkim sagi, ale również manuskrypty, ryciny oraz znaleziska archeologiczne.
- Często w pochówkach widzimy łódź, do której składano ciało zmarłego i rzeczy, które będą potrzebne w zaświatach. Archeologowie znajdują w nich plansze do gry, pionki, nieraz bardzo dużo, bo po kilkanaście zestawów. Skupiałem się jeszcze na tekstach prawnych, socjologicznych, a także antropologicznych – zaznaczał R. Gogosz.
Docierając do materiałów dotyczących sportów doktorant wymienia takie jak: zapasy, sporty końskie, łucznictwo, pływanie, pokaz siły, bieganie, gra w piłkę, w szachy bądź kości, pojedynki i inne. Największą popularnością wśród Islandczyków cieszyły się jednak zapasy. Doktorant podczas wykładu wspomniał o dwóch hipotezach pojawienia się tej dyscypliny. Pierwsza to, że przywieźli ją niewolnicy i druga, że powstały dwa biskupstwa a klerycy, którzy przyjeżdżali wspólnie ustalili jedną zasadę gry.
- Walka odbywała się w rundach a kończyła się, gdy jeden z zawodników upadał na kolano, na ziemię bądź umarł. Zdarzało się, że rzucali w siebie kamienie. Walczyli głównie młodzi ludzie, najsilniejsi, najbardziej sprawni, aczkolwiek starzy zawodnicy również się zdarzali. Chodziło o to, by pokazać, kto jest najsilniejszy. Walki glimy odbywają się do dzisiaj i są narodowym sportem w Islandii – wyjaśniał.
Pływanie wówczas nie polegało na tym, kto szybciej lub najdalej dopłynie, ale na podtapianiu się. Sagi opisywały zasady, w jakich się to odbywało. Po pierwsze odbywało się to w rundach. Chwytano się za głowę i podtapiano. Pływanie kończyło się na tym, że jeden z nich rezygnował, ogłaszano remis bądź nie mógł wyjść z wody o własnych siłach.
Walki koni to również sport cieszący się wówczas dużą popularnością. Konie, które walczyły były 4-krotnie droższe, a ten, który wygrał dawał sławę jego właścicielowi. - Koń musiał stoczyć wiele walk, ale jeżeli wygrał, był bezpodstawnie najlepszym koniem w regionie. W sagach mamy zmiankę o kiju, którym bito te konie. Prawdopodobnie do walki zmuszano również psy - wyjaśnia Remigiusz Gogosz.
Spotkanie zorganizowane w Jasielskim Domu Kultury odbyło się z inicjatywy Jasielskiego Towarzystwa Naukowego. Udział w wykładzie wzięli mieszkańcy Jasła, a przede wszystkim uczniowie szkół średnich.
(icz)