Wybory projektantów, wybory literatów
Wydawać by się mogło, że waga celu jakim jest wyborczy sukces powinna pociągać za sobą wielką dbałość o szczegóły. Co więcej, ponieważ obecnie nawet dziecko obudzone w środku nocy bez wahania wyrecytuje, że wybory można wygrać kolorem koszuli, ułożeniem dłoni czy chwytliwym sloganem, na pierwszy rzut oka to właśnie skojarzeniowo-wizerunkowe detale powinny być przedmiotem szczególnej troski. Dorzućmy do tego znany fakt, że błędy wizerunkowe wychwytywane są natychmiast, rozpowszechniane - piorunem, a wyśmiewane - bez cienia litości i właściwie powinniśmy dojść do wniosku, że będąc takim zagrożeniem zwyczajnie nie powinny się zdarzać.
A jednak wystarczy spacer po mieście czy sieci, aby przekonać się, że mimo straszliwej groźby jaką obciążona są kampanijne wtopy - wyzierają one praktycznie zza każdego rogu. Pierwszy z brzegu i - trzeba przyznać - wybitnie spektakularny przykład, to zdobiące nasz region billboardy kandydata, który zgodnie z gigantycznym napisem na plakacie ma na imię Bodgan. Jakakolwiek literówka w materiałach kampanijnych to poligraficzny koszmar, ale literówka na olbrzymim billboardzie, i to w nazwisku, określa chyba absolutny limit wykonawczego dziadowstwa. Chyba, że nadejdzie wreszcie czas, iż ktoś odważy się użyć w kampanii języka pokemonów. “ElLo PsHiApShIoUy! WsChOtShIcIe SfOjE mAuE kArTeLoOsHkI pShY OoRnAcH nA mNjE - NiOmP?” - tego, albo przynajmniej jakiegoś stylowego “:-]” oczekuję przy następnych wyborach, jako zaprzeczenia stwierdzenia, które padło przed momentem.
Gdzie edytor nie może, tam stylistę pośle. Ten zaś, skupiwszy się nad zgadzającym się z jego wizją znaczeniem takiego czy innego słowa, potrafi przeoczyć ważne znaczenia odmienne. Efekt? Szansa oddania głosu na człowieka “który nie zawodzi”, co rzeczywiście stanowi wielką zaletę, choć nie jestem pewien czy autor tego hasła miał na myśli tę samą cechę, co ja. Oczekuję w każdym razie, że slogan ten gwarantuje, iż nie stoi za nim wokalista Myslovitz, który zawodzi wręcz modelowo. Przyznajmy jednak, że daleko temu hasłu do osłupiającego wdzięku, jaki osiągają kandydaci bawiący się dowcipnie swoimi nazwiskami. Wyjątkowo, będę musiał je wymienić, trudno bowiem tego uniknąć. Oto więc twórcy poprzedniej kampanii posła Jarosława Gowina (jakże przebiegle!) dostrzegli i nie omieszkali wykorzystać faktu, że “Gowin” to “Go win!” czyli “Idź i zwyciężaj!”. Z kolei pomniejszy kandydat w krakowskich wyborach samorządowych, Adam Udziela, zatykał lokatorom skrzynki pocztowe ulotkami z cyklem haseł “Adam Udziela - się w samorządzie”, “Adam Udziela - dobrych rad” - czy jakoś tak.
Co jednak ma zrobić polityk, któremu bardzo zależy na wizerunkowym wykrzaczeniu kampanii, gdy projektanci i styliści zawiodą i zrobią wszystko poprawnie? Cóż, ostatnią szansą może być sięgnięcie do fundamentów i - najzwyczajniej - popełnienie błędu językowego. Na taki manewr mogą jednak pozwolić sobie tylko najwybitniejsi kandydaci. “Inwestując z głową, stać nas na więcej” - stwierdza zatem twardo jeden z kandydatów na prezytenta Krakowa. To odważnie załamanie reguł rządzących składnią naszego, nie gęsi, języka, wytyczać będzie zapewne niebawem nowe drogi marketingu politycznego.
Jakkolwiek więc warto podkreślić naszą regionalną innowacyjność - polegającą między innymi na wystawianiu w wyborach kandydatów bez twarzy (być może, jak zwrócono mi uwagę, stanowią oni gotowy gabinet cieni) - ostatni przykład pokazuje, że do wielkiej polityki jeszcze nam daleko. Biorąc jednak pod uwagę, jak szybko się jej w naszej Polsce B uczymy, już niedługo oczekiwałbym podjęcia krakowskiego wątku i haseł w rodzaju “Iść do urna, głosować na nowoczesny Jasło”.
Polityka centralna wchłonie zaś zapewne wszystkie opisane wyżej doświadczenia i - choćby pod postacią Pawła Kowala, który właśnie osiągnął drugą prędkość kosmiczną i wypadł z orbity PiS - wyda z siebie coś takiego:
“Palew Kowal - pozwól mnie Kowalem swojego losu być. Oddaj głosa, zrobię dobrze!”.
Plakat, oczywiście, bez zdjęcia.
Kamil Sokołowski