Sąd przesłuchał inspektorki OTOZ-u. Trwa proces w sprawie znęcania się nad kotami
W Sądzie Rejonowym w Jaśle trwa proces w bulwersującej sprawie znęcania się się nad zwierzętami, w którym na ławie oskarżonych zasiadły Małgorzata i Aleksandra Sz. Podczas poniedziałkowej rozprawy sąd przesłuchał pięć inspektorek z oddziałów Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt Animals w Krośnie i Sanoku, które uczestniczyły w interwencjach przeprowadzonych jesienią 2021 r. w hodowli kotów rasy maine coon w Jaśle.
W miniony poniedziałek w Sądzie Rejonowym w Jaśle odbyła się kolejna rozprawa w sprawie Małgorzaty i Aleksandry Sz. oskarżonych o to, że od bliżej nieokreślonego dnia do 28 września 2021 r. prowadząc hodowlę kotów miały znęcać się nad posiadanymi co najmniej 141 kotami. Obie kobiety stawiły się na rozprawę. Z uwagi na nieobecność obrońcy opuściły salę rozpraw. Adwokat oskarżonych swoją nieobecność uzasadnił złymi warunkami atmosferycznymi i w pisemnym wniosku wniesionym do sądu prosił o odroczenie rozprawy.
Sędzia Małgorzata Janczura uznała wniosek obrońcy za bezzasadny i przesłuchała w tym dniu pięciu świadków – inspektorów OTOZ Animals z Krosna i Sanoka, którzy w 2021 roku brali udział w przeprowadzanych interwencjach w hodowli kotów maine coon w Jaśle. Z zeznań pierwszego świadka wynika, że sygnały o tym, że w hodowli prowadzonej przez oskarżone dzieje się źle i koty żyją w niewłaściwych warunkach OTOZ w Krośnie otrzymał od lekarza weterynarii. Potem napływały do nich sygnały od różnych osób, w tym tych, które kupowały koty od oskarżonych oraz od innych hodowców. - Cała sytuacja poszła dość mocno w eter i zaczęły się do nas zwracać osoby, które miały wcześniej do czynienia z tą hodowlą, czyli inni hodowcy oraz osoby, które od pani Sz. kupiły koty. [...] 11 września 2021 r. udaliśmy się na pierwszą interwencję do tej hodowli – mówił świadek.
Inspektorki OTOZ Animals nie miały możliwości wejścia na posesję, w związku z czym musiały prosić o pomoc policję. Po pewnym czasie udało się im wejść do środka, ale nie spodziewały się tego co zastały. - Przy wejściu uderzył nas bardzo duży odór moczu, tak potężny fetor, że z oczu poleciały mi łzy. Zostałyśmy wpuszczone do dwóch pomieszczeń. Na ziemi leżały brudne ręczniki i ubrania, ścierki. To wszystko było w odchodach, a na tym leżały koty, niektóre w stanie agonalnym – mówiła inspektorka z Sanoka. - Koty były brudne, apatyczne, miały wydzieliny z uszu, nosa i oczu, niektóre miały gorączki i biegunki. Jeden z kotów miał bardzo powiększony brzuch. Mogło to być efektem zarobaczenia albo innej choroby wirusowej np. FIP. - dodał świadek. Jak opisała, pozostałe koty znajdujące się w kuchni były również w stanie zaniedbania. Książeczki zdrowia zwierząt, które pokazała oskarżona Aleksandra Sz. nie można było przypisać do konkretnego kota. Ponadto pokazała świadkowi 9 kociąt, które znajdowały się w pokoju jej babci zamknięte w klatce jak na króliki. Jak zeznał świadek, leżały one w swoich odchodach. Nie miały otwartych oczu, były bez matki i jak pozostałe koty miały problemy zdrowotne.
Podczas pierwszej interwencji OTOZ zabrał 9 kociąt i 7 dużych kotów, które w ocenie inspektorów, były w najgorszym stanie. Zwierzęta trafiły pod opiekę weterynaryjną. Inspektorka podkreśliła również, że z informacji, które uzyskała od lekarzy weterynarii opiekujących się kotami w hodowli main coon w Jaśle, właścicielki nie zgadzały się na wykonywanie zwierzętom badań, czy wdrażania leczenia generującego dodatkowe koszty. Po pierwszej interwencji w pierwszej dobie padły 4 koty.
Policjanci odkryli szczątki kotów na posesji oskarżonych
Druga interwencja w hodowli odbyła się 18 września 2021 r. w asyście policji. Oskarżone nie chciały wpuścić inspektorek OTOZ-u do środka, mimo obecności funkcjonariuszy i zażądały okazania nakazu prokuratora. - Były agresywne, wrzeszczały. W pewnym momencie zawiał wiatr, było czuć duży smród padliny, co zainteresowało policjantów. Zostali wezwani technicy policyjni, którzy rozkopali podwórko. Znaleziono szczątki kotów. Aleksandra Sz. przyznała się później do tego, że zakopywane były martwe koty – przyznał świadek. Inspektorki zabrały w tym dniu blisko 50 kotów. Jak wspomniał świadek, Aleksandra Sz. zażądała, aby podczas inspekcji obecny był lekarz weterynarii spoza Jasła i Krosna. Na interwencję zgodził się przyjechać weterynarz z Rzeszowa.
Zwierzęta znajdowały się m.in. w wersalkach, w pawlaczach, w pralce, szafkach i w łazience. - Część kotów, które zastaliśmy wyglądały na zdrowe, ale rasa maine coon ma grubą sierść i na pierwszy rzut oka nie można było stwierdzić, czy są w dobrej kondycji fizycznej. Później jednak okazało się, że wszystkie koty przez nas zabrane były niedożywione. Oskarżone nie zgadzały się na zabieranie kotów, utrudniały nam działanie. Byliśmy przez nie bite, odpychane, kopały transporterki, wyrzucały je z domu. Koty wypuszczały, abyśmy nie mogły przeprowadzić inspekcji a przede wszystkim je zabrać. Druga interwencja trwała łącznie 25 godzin – podkreśla inspektorka z Sanoka. Podczas tej inspekcji na rękach jednej z inspektorek padł jeden kot. Zwierzęta zabrane w trakcie drugiej interwencji trafiły do kilku klinik weterynaryjnych, a następnie zostały umieszczone w domach tymczasowych w całej Polsce.
Eutanazji poddano 2 kotki
Trzecia interwencja miała miejsce 28 września 2021 r. Inspektorki OTOZ Animals były przekonane, że w hodowli maine coon w Jaśle zostało może do 15 kotów, nie więcej. Tymczasem, w tym dniu z domu oskarżonych wyniosły 77 kotów. Inspektorzy nie zauważyli, aby stan czystości w domu zmienił się. Jak twierdzą, wciąż panował w nim brud i bałagan. Tym razem oprócz policji na interwencji pojawiły się pracownice z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Jaśle, które według inspektorek skomentowały to w ten sposób, że "jeszcze czegoś takiego nie widziały". Inspektorki zwracały uwagę na fakt, iż koty w rui nie były izolowane od pozostałych, a kocięta od dorosłych kocurów. Ich zdaniem trzy osoby nie były w stanie zapanować nad taką liczbą kotów. 7 października 2021 r. odbyła się już ostatnia interwencja, podczas której odebrano jedną kotkę, cierpiącą na rozległy nowotwór. - Według pani Sz. miała ona guza gruczołu mlecznego i pokazywała nam jakimi lekami jest leczona. Były to leki na wątrobę, jakieś suplementy, które zupełnie nie były związane z chorobą kotki. Zwierzę było w takim stanie, że po zabraniu jej została poddana eutanazji, bo nie było możliwości, aby mogła dalej żyć i należało ulżyć jej w cierpieniu. Z zabranych kotów dwa zostały poddane eutanazji i chyba odeszło 8 kotów, także łącznie nie przeżyło około 10 kotów. Odeszły także całe mioty tych kotek, które były ciężarne, a które miały wirusa. Było wiadomo, że żaden z kotów w mocie nie przeżyje dłużej niż 10 dni - tłumaczyła inspektorka.
Sekcje zwłok, zabiegi na kotach?
OTOZ Animals poinformował sąd, że koszt leczenia kotów wyniósł 170 tys. zł. Inspektorka z Sanoka zaznaczyła, że do 2015 r. hodowla kotów maine coon w Jaśle miała dobrą opinię. Uważa jednak, że dołączenie do działalności córki Aleksandry Sz. było bezpośrednim powodem tego, że ta sytuacja wymknęła się spod kontroli, koty były namnażane i stąd te problemy. Z kolei oskarżone, jak wspomniała sędzia podkreślały podczas składania wyjaśnień, że za stan hodowli w dużej mierze odpowiada jedna z lekarek weterynarii, z której pomocy korzystały. - Słyszałam od oskarżonej, że w dużej mierze ponosi ona winę za stan kotów w tej hodowli. My tego nie możemy stwierdzić. Wiem, że Aleksandra Sz. Pozostawała w kontakcie z [imię i nazwisko lek. wet.] nawet w takich kwestiach, gdzie ona przeprowadzała sekcje nieżywych kotów, czy też jakieś inne robiła zabiegi na żyjących kotach i wysyłała zdjęcia do pani [dane osobowe lekarza – przyp. red.]. Osobiście nie wiem nic na ten temat, a z tego się orientuję to [dane osobowe lekarza – przyp. red.] nie jest takim lekarzem, który zaszkodziłby jakiemukolwiek zwierzęciu. Wiem od Małgorzaty Sz., że była taka sytuacja, kiedy to [dane osobowe lekarza – przyp. red.] otrzymała od niej kotki do wyleczenia i zgodę na sprzedanie ich, a miało to związek z tym, że były olbrzymie długi oskarżonych za leczenie kotów u pani [dane osobowe lekarza – przyp. red.], jak również u innych lekarzy weterynarii – kontynuował zeznania świadek.
Koty były wychudzone, chore i bez odpowiedniej ilości pokarmu - twierdzą inspektorki
Kolejne inspektorki, które zeznawały w tym samym dniu potwierdziły również, że stan jaki zastały w hodowli był do niezaakceptowania. - Zastaliśmy na posesji coś czego nigdy nie widziałam – okropny brud, smród i fetor, w tym wszystkim duża ilość kotów brudnych zaniedbanych, chorych. Te koty miały koci katar, ropiejące oczy i odbyty, były chude. Mają gruby włos, więc patrząc na nie od razu nie można się zorientować, że są chore. Jednak, gdy się je podniosło nie ważyły tyle, ile powinny, a więc pomiędzy 10-12 kg. Były lżejsze od zwykłych kotów w takim wieku – mówiła druga z przesłuchiwanych przez sąd inspektorek. - Koty do tej pory mają problemy behawioralne, bo mamy kontakt z osobami, które je wzięły i mimo upływu długiego czasu nadal są zalęknione, boją się ludzi i akceptują tylko niektóre osoby. Odór w mieszkaniu, gdzie te koty żyły był taki, że w zasadzie trudno go opisać. Odchody były też na stole w kuchni, na którym stał talerz z zupą, czy kubek z napojem – dodał kolejny świadek.
Niektóre osoby z OTOZ Animals podczas interwencji przeprowadzały inspekcję w piwnicy. Jak zeznały było w niej ciemno, konieczne było użycie latarek. Jedno okienko znajdujące się w tym pomieszczeniu było zastawione szafką. - Jestem przekonana, że gdyby nie nasza interwencja, to te koty bytowałyby w tak trudnych warunkach i mogłoby się dla nich źle skończyć – zeznała kolejna inspektorka - Według mnie zaniedbania w tej hodowli były od kilku lat. Może o tym świadczyć fakt, że kilkuletnie koty nie miały na dole uzębienia. To nie jest tak, że one tracą je w ciągu kilku dni – wyjaśnił świadek.
Na rozprawę nie stawił się jeden z wezwanych świadków. Sąd rozprawę przerwał. Kolejne przesłuchania odbędą się za kilka tygodni.
id