Sąd przesłuchał kolejnych świadków w sprawie śmierci Joanny Paszyńskiej
W Sądzie Rejonowym w Jaśle odbyła się kolejna rozprawa Szymona N. kierownika Oddziału Chirurgii Ogólnej i Onkologicznej Szpitala Specjalistycznego w Jaśle oskarżonego o nieumyślne narażenie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia 32-letniej kobiety, Joanny Paszyńskiej. Sędzia przesłuchała kolejnych świadków.
W lutym br. w Sądzie Rejonowym w Jaśle rozpoczął się proces Szymona N. oskarżonego przez Prokuraturę Regionalną w Rzeszowie o to, że 1 grudnia 2017 r., mimo informacji o zgłaszanych przez pacjentkę Joannę Paszyńską dolegliwościach oraz wiedzy na temat wysokiego poziomu parametrów stanu zapalnego i narastania płynów w jamie otrzewnej po przeprowadzonym 23 listopada 2017 r. zabiegu usunięcia pęcherzyka żółciowego metodą laparoskopii podjął nieprawidłową decyzję o wypisaniu jej ze szpitala. Zdaniem prokuratury uniemożliwiło to wdrożenie adekwatnego do sytuacji klinicznej leczenia, przez do naraził ją nieumyślnie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utratę życia.
Oskarżony nie przyznał się do winy i złożył obszerne wyjaśnienia. Na pierwszym posiedzeniu przesłuchana została również matka i mąż Joanny Paszyńskiej. - Kilka minut przed godziną 14. zadzwoniła teściowa, że nie może się dodzwonić do Asi i żebym zobaczył w domu co się dzieje. (...) Dokładnie o 14:08 wszedłem do domu rozmawiając przez telefon ze szwagrem. Wchodząc na górę zobaczyłem małżonkę leżącą plecami w stronę drzwi wejściowych na boku w pozycji normalnej. Pod brzuch położyła sobie poduszkę w kształcie wałka. Zaniepokoiło mnie to, że wszedłem głośno a ona nie reagowała. Zobaczyłem ją martwą, miała sine usta i lekko otwarte oczy – opowiadał. Po reanimacji brzuch 32-latce urósł jak balon. Na wizytę kontrolną, na zdjęcie szwów nie zdążyła. Sąd zapytał również o zażywanie leków przeciwbólowych. - Żona wytrzymywała bez tabletek, może raz zażyła wieczorem jedną pastylkę, nie jestem pewien. Poczuła dyskomfort w miejscach ran, a chciała się wyspać. Ani jednej nocy nie przespała w szpitalu. Maksymalnie jedną tabletkę przeciwbólową zażyła – powiedział mąż kobiety na rozprawie w lutym br.
W miniony piątek (1 lipca) sąd kontynuował jego przesłuchanie. - Po śmierci żony brzuch był nienaturalny wypięty do góry, a skóra napięta do granic możliwości. Jakby wbił szpilkę to miałem wrażenie, że pęknie – wyjaśniał mężczyzna. Zaznaczył, że do dnia zabiegu żona czuła się dobrze. Dopiero po nim zaczęła odczuwać bóle w różnych częściach ciała mimo, iż była pod wpływem leków przeciwbólowych. - Bolało ją z lewej strony, za chwilę z prawej promieniowało do ramienia. Lekarze mówili, że mogła sobie nadwyrężyć ramię poprzez wstawanie. Ciężko jej było chodzić. Po paru dniach przyszła pielęgniarka, która była przerażona, że żona jeszcze nie wstawała Jedyna sprawiedliwa pomogła jej się podnieść i zaczęliśmy chodzić. Spacer do końca korytarza oddziału był dla niej wyczynem – podkreślił.
Sędzia Agata Rolek-Lubaś odczytała zeznania świadka złożone na policji. Mąż Joanny Paszyńskiej poinformował wówczas, że ból po zabiegu z każdym dniem się nasilał. Była osłabiona do tego stopnia, że nie była w stanie samodzielnie udać się do toalety. - "27 listopada 2017 r. żona miała wykonane kolejne badania to jest morfologię krwi i USG brzucha oraz przestrzeni zaotrzewnej. Wyniki były złe. W USG stwierdzono nadmiar płynów w brzuchu. Według lekarza miały się one po pewnym czasie wchłonąć. Żona nadal źle się czuła, skarżyła się na bóle kręgosłupa i ramion, do tego stopnia, że krótki spacer sprawiał jej olbrzymi ból (...)" - czytała. - "W dniu 1 grudnia 2017 r., czyli w dniu wypisu wykonano USG brzucha i przestrzeni zaotrzewnej. USG wykonywał (dane osobowe lekarza- przyp. red.). Stwierdził, że w porównaniu do poprzedniego badania ilość płynów zwiększyła się. Powiedział, że z takimi badaniami nie powinni jej wypisywać, bo jest to nienormalne, ale będą o tym decydować lekarze na górze. Stwierdził też, że taka sytuacja zdarza się bardzo rzadko raz na kilka tysięcy przypadków" – kontynuowała odczytywanie zeznań sędzia Rolek-Lubaś.
Jak podkreślił mąż Joanny Paszyńskiej, ból towarzyszył kobiecie zarówno w dniu wypisu ze szpitala, do dwóch dni po wyjściu z lecznicy, a następnie ustępował i czuła się lepiej. Sędzia odczytywała dalsze zeznania męża kobiety. Opowiadał o tym, jak po zabiegu 32-latce został założony pampers. Zakrwawione prześcieradło uznano za menstruację, która rozpoczęła się u kobiety. - "Ja nie uważam, że żona miała okres, ale to krwawienie musiało wynikać z innych przyczyn, a nie okresu. Nikt tego nie zweryfikował" – zeznał na policji. Dodał w sądzie, że krwawienie miało miejsce tylko ten jeden raz, z dróg rodnych. Wie o tym, gdyż pomagał żonie się obmyć. Wyjaśnił także, że Joanna nie miała żadnych ważnych spraw do załatwienia, a pracodawca był jej przychylny i nie było żadnych nacisków na jej powrót do pracy. Syn miał zapewnioną opiekę, czym nie musiała się martwić. Obrońca pokrzywdzonych pytała, czy jako mąż miał dostęp do karty informacyjnej. - Miałem dostęp tylko do karty wypisowej – skwitował.
Oskarżony odniósł się do tego zwracając uwagę, iż nie wszystkie informacje nanosi się na kartkę informacyjną. Pacjentka jak zaznaczył została pouczona o postępowaniu w razie wystąpienia dolegliwości. Zapis ten znajduje się w dokumentacji lekarskiej pacjenta, czyli w tzw. karcie obserwacji.
Szymon N. zadawał liczne pytania mężowi zmarłej kobiety m.in. jak często ją odwiedzał w szpitalu, czy informował personel medyczny o jej stanie zdrowia, jak wyglądał transport żony do domu, czy zeszła o własnych siłach oraz czy zgłaszali uwagi i sprzeciw odnośnie wypisu ze szpitala. Był również ciekaw, czy ktoś z odwiedzających Joannę Paszyńską w domu alarmował go, że stan jej zdrowia się pogarszał, czy żona prosiła o pilną pomoc medyczną, a także chciał wiedzieć, do jakich leków miała dostęp w domu. Jak podkreślił lekarz, z wiedzy jaką posiada - personel pielęgniarski nie widział go odwiedzającego żonę. - Nikt mnie z personelu lekarskiego nie widział, bo go nie było. Pana dr Szymona N. praktycznie w ogóle na oddziale nie było, więc też nie mógł określić, czy byłem. Do żony przychodziłem praktycznie codziennie w różnych godzinach. Rano pomagałem jej się oporządzić, w godzinach popołudniowych siedziałem z nią na korytarzu. Obserwowałem pracę tego oddziału, służby medycznej, lekarzy i pielęgniarek – wyjaśnił. - Nie ma takiej możliwości, żeby pielęgniarki mnie nie widziały, szczególnie, ze zgłaszałem zastrzeżenia, gdyż doszło do kłótni o niezmienioną pościel, która było obsikana, a także znajdowały się na niej wymiociny żony – dodał. Zeznał, że chciał skontaktować się z ordynatorem oddziału, jednak był nieuchwytny. Mimo kilkukrotnych prób uzyskania informacji od personelu medycznego na temat stanu zdrowia Joanny, wszyscy odsyłali go do kierownika. Podkreślił, że żona chciała rozmawiać z ordynatorem o decyzji wypisu ze szpitala, gdyż go o tym poinformowała.
Oskarżony uważa, że mąż Joanny Paszyńskiej kłamie. Atmosfera na sali rozpraw zrobiła nerwowa i sędzia zmuszona była upomnieć oskarżonego i przypomnieć mu o tym, że ma prawo do zadawania pytań, a odpowiedzi będzie oceniał sąd.
"Nic nie wskazywało na to, że coś jest nie tak"
Mąż pani Joanny w odpowiedzi na kolejne pytanie podkreślił, że po wyjściu ze szpitala stan żony był na stałym poziomie, czyli bez zmian. Dopiero po kilku dniach poprawił się. - Przez pierwsze dwa dni źle się czuła, w nocy budziły ją bóle. 6 grudnia w dzień św. Mikołaja moja żona trzymała synka delikatnie na kolanach, więc jej stan delikatnie się poprawił. Planowaliśmy wyjazd ze znajomymi, którzy nas odwiedzili. Nic nie wskazywało na to, że coś jest nie tak – mówił. - Żona prosiła mnie jedynie o wymianę opatrunku. Jeżeli widziałbym, że mojej żonie coś się dzieje, nie czekałbym na jej decyzję, tylko podjąłby ją za nią, tak jak zrobiłem to za pierwszym razem, kiedy ją brzuch bolał i wezwałem karetkę. Cały czas miałem wbijane w głowę, że taki stan się ma utrzymywać, że to jest normalne po zabiegu, tym bardziej laparoskopowym, a następnie tradycyjnym cięciu – dodał.
Podczas przesłuchania na drugiej rozprawie mąż Joanny Paszyńskiej nie pamiętał, czy żona zażyła pyralginę mimo, iż na pierwszym posiedzeniu potwierdził, że ten lek zakupił w aptece. Ponadto zażywała zalecone leki m.in. poprawiające trawienie podawane osobiście przez niego. Joanna Paszyńska noc przed śmiercią przebudziła się w nocy. - Poprosiła mnie, abym wymasował jej prawy bok, ale nie wyrażała żadnego strachu. Ten ból był podobny do wcześniejszych, tylko słabszy. Wymasowałem ją i poszliśmy spać. Rano wstała, poczuła delikatny dyskomfort. Żona lubiła spać na boku, wtedy ją wszystko bardzo ciągnęło, dlatego mówiła, że musi sobie coś podłożyć – wyjaśnił. Z żoną pożegnał się tak jak zawsze. Przed południem wysyłali sobie wiadomości SMS, z których nie wynikało, że coś się dzieje z 32-latką. Poinformowała męża o bólu głowy, ale miewała bole migrenowe, stąd nie uznał, że może to być coś niepokojącego, odbiegającego od normy. Zaznaczył również, że leki znajdowały się w kuchni w szafce, która była na parterze budynku. Nie miała pozostawianych leków na później. Jest przekonany, że Joanna sama nie schodziła z sypialni znajdującej się na piętrze po krętych schodach, gdyż nie miała siły.
- Moja żona mi ufała, wszelkie decyzje podejmowaliśmy razem, więc nie miała potrzeby brać sama leków. Każdy dom ma jakiś lek przeciwbólowy w razie potrzeby. To nie jest to, że ja jej broniłem. Sądzę, że chodzi o to, żeby wmówić, że moja żona była psychicznie chora ze skłonnościami samobójczymi. Moja żona była szczęśliwym człowiekiem, która urodziła pięknego syna. Chcieliśmy mieć drugie dziecko. Dzięki teściom mieliśmy dom, który remontowaliśmy, dostała pracę, o której marzyła, miała wspaniałych przyjaciół, ja miałem pracę – wszystko nam się układało – mówił mąż J. Paszyńskiej.
Oskarżony oznajmił, że zna osoby chcące zeznawać, że mąż 32-latki był dla niej katem. Po tych słowach sędzia zmuszona została zrobić kilkunastu minutową przerwę, gdyż matka Joanny Paszyńskiej oraz jej zięć załamali się po tych słowach. Płakali, nie mogąc się pozbierać. - To jest niedopuszczalne zachowanie – powiedziała sędzia prowadząca proces. Oskarżony tłumaczył, że na kłamstwa zmuszony jest reagować. Po przerwie mąż 32-latki dodał również, że po śmierci żony przez trzy miesiące mieszkał u rodziców. Nie ukrywał, że to co się stało miało wpływ na jego stan zdrowia. Nie był u lekarza, ale podejrzewa, że ma do czynienia z nerwicą. Przez pewien czas był na lekach uspokajających ziołowych, dopadały go również kołatania serca. - Przeżyłem traumę w poszukiwaniu ciała swojej żony, bo jeździłem między prokuraturą, policją a kostnicą - opowiadał. - Okres roku, dwóch był ciężki. Budziłem się codziennie rano i widziałem twarz swojej żony z sinymi ustami i półotwartymi oczami – dodał.
Nie wydał karty zgonu, bo nie mógł stwierdzić przyczyny śmierci
Podczas drugiej rozprawy sąd przesłuchał także teściów Joanny Paszyńskiej, lekarza, który miał dyżur na karetce "S" w dniu śmierci młodej kobiety, pacjentkę, która leżała na jednej sali z 32-latką, dwie pielęgniarki pracujące wtenczas na oddziale chirurgii, lekarza radiologa oraz ratownika medycznego. Pierwszy został przesłuchany lekarz, który w dniu śmierci Joanny Paszyńskiej miał dyżur w karetce "S". Zeznał, że przed jego przyjazdem pierwszy na miejscu był zespół pogotowia ratunkowego karetki podstawowej. Do czasu jego przybycia cały czas prowadzona była akcja reanimacyjna kobiety. Niestety, po godzinie próby przywrócenia Joannie Paszyńskiej czynności życiowych stwierdzono zgon. Lekarz nie wydał rodzinie karty zgonu. Po przeprowadzonym z bliskimi kobiety wywiadzie o stanie zdrowia 32-latki oraz dolegliwościach, które wystąpiły przed śmiercią dowiedział się o bólu głowy. W zeznaniach na etapie przygotowawczym dodał również, że rodzina mówiła o bólach w klatce piersiowej. Sędzia odczytała jego zeznania, które podtrzymał i uznał, że wówczas na pewno lepiej pamiętał. - Prowadziłem wywiad z członkami rodziny na temat stanu zdrowia, który nie pozwolił mi uzyskać pewności co do przyczyny zatrzymania krążenia. W pierwszej kolejności podejrzewałem zatorowość płucną, ewentualnie krwawienie śródmózgowe ze względu na te bóle głowy, udar niedokrwienny mózgu lub powikłania pooperacyjne – wyjaśnił w piątek podczas rozprawy w Sądzie Rejonowym w Jaśle. Dodał również, że kilka godzin po zdarzeniu skontaktował się z nim oskarżony, który pytał, czy została wydana karta zgonu i powiedział, że dobrze zrobił, bo trudno było stwierdzić, jaka była jednoznaczna przyczyna śmieci pacjentki.
"Mamo, co oni mi zrobili"
Teściowa Joanny Paszyńskiej wspominała, jak odwiedziła synową z synem i wnukiem. Pamiętała, że 32-latka cierpiała, była smutna i nie cieszyła się z tej wizyty. Podczas jednych odwiedzin zwróciła uwagę na inną pacjentkę, która miała amputowaną nogę zaledwie dzień wcześniej. Zauważyła, że kobieta była radosna, uśmiechnięta, a Joasia gasła w oczach. W dniu wypisu ze szpitala miała problem z zasunięciem kurtki, w której 32-latka pojechała do szpitala. - Miała taki duży brzuch, że nie mogłam tej kurtki zasunąć. Była tak obolała, że jak chciałam ją dotknąć to się odsuwała i stękała. Pomalutku do windy zjechałyśmy na dół, wsiadła do samochodu, bardzo ostrożnie to robiła przy mojej pomocy i zięcia – wyjaśniła teściowa Joanny Paszyńskiej. Poinformowała również, o tym, że synowa narzekała na opiekę, że nikt do niej nie przyjdzie, mówiła, że krzyczą na nią, że "stare baby wstają a ona młoda nie wstaje". Dzwoniła do syna po szóstej rano, że nie ma kto jej pościeli zmienić, bo zwymiotowała – dodała mama męża J. Paszyńskiej. Potwierdziła także, że po śmierci Joanny syn z wnukiem zamieszkali w ich domu, gdyż nie chciał być w swoim domu. - To miejsce było zbyt bolesne – powiedziała. Na pytania zadawane przez oskarżonego podkreśliła, że Joasia po wyjściu ze szpitala była cały czas w takim samym stanie, jak w szpitalu. - Nie wzbudzało to potrzeby pilnej interwencji lekarskiej. Jak wyszła ze szpitala tak samo czuła się w domu – skwitowała. Zdaniem kobiety Joanna po wyjściu ze szpitala była smutna, a słowa jakie wypowiedziała 32-latka zapamiętała do dzisiejszego dnia. "Mamo, co oni mi zrobili" – usłyszała od synowej. Teść Joanny Paszyńskiej zeznał, że nie mówił lekarzowi, który przyjechał karetką w dniu śmierci kobiety o tym, że miała bóle głowy, czy w klatce piersiowej. Na prośbę o wydanie karty zgonu medyk odmówił. Mężczyzna pamiętał, że synowa w pierwszych dniach po wyjściu ze szpitala przebywała u nich w domu i powolutku poruszała się sama po schodach.
Joanna bała się zostawać sama w szpitalu
Kolejnym świadkiem przesłuchanym w tym dniu przez sąd była pacjentka leżąca na jednej sali z Joanną Paszyńską. - Najbardziej utkwiło mi w pamięci to, jak ona bała się sama zostać. Zawsze ktoś koło niej był. Albo mąż albo mama – oznajmił świadek. - Była słaba, ciężko jej było się podnosić, potrzebowała tej pomocy i opieki. Nie słyszałam, czy zgłaszała bóle, bo ja dużo spałam – mówiła. Sąd odczytał świadkowi zeznania złożone na policji. Mówiła wówczas, że Joanna Paszyńska miała problemy z siadaniem na łóżku. Do toalety była wożona na wózku albo ktoś z rodziny ją prowadził. Gdy nie było bliskich pacjentki ją odprowadzały do łazienki. Osobiście nie skarżyła się na stan zdrowia, ale słyszała, jak informowała swoją mamę o bólu brzucha. Lekarzom podczas wizyty również o tym mówiła. Prosiła pielęgniarkę, aby podała jej rękę, ale ta podała jej drabinkę. "Widziałam, że ona podciągając się nie mogła usiąść. Wyglądało to tak, jakby nie miała siły. Pielęgniarka w międzyczasie poszła, a jedna z pacjentek pomogła jej usiąść. Jej mama i mąż ciągle z nią przebywali i się nią opiekowali. Według mnie jej mama była nadopiekuńcza, albo ona była taka chora. Była z nią nieraz od 7.00 do 22.00. Asia mówiła mężowi, że boi się sama zostać w szpitalu. Nie wiem, z czego te obawy wynikały" – sędzia odczytała zeznania świadka, które zostały podtrzymane. Świadek zeznała także, że Joanna krwawiła, ale po jednym zabiegu również dostała okres, więc dla niej to było normalne. Dziwiła się, że z dorosłą kobietą ktoś przez cały dzień przebywał. Podkreśliła, że pielęgniarki opiekowały się Joanną tak jak każdą osobą i osobiście była zadowolona z opieki.
Stan zdrowia 32-latki nie odbiegał od normy – twierdzi pielęgniarka
Sąd przesłuchał również dwie pielęgniarki opiekujące się Joanną Paszyńską. Pierwsza zeznała, że po zabiegu miała kontakt z pacjentką, podawała leki i obserwowała. - Pamiętam jak w dniu wypisu byłam z nią na badaniu USG. Ona poszła na nogach, a ja zabrałam na wózku drugą pacjentkę. Pamiętam, że ta pani była w gabinecie ze swoją mamą. Poprosiłam, że jak skończą badanie, aby poczekały na mnie to pomogę im wrócić na oddział. Jak wyszłam z tą drugą pacjentką to tej pani już nie było. Uważam, że czuła się w miarę dobrze, skoro nie potrzebowała transportu na wózku do badania i potem panie same wróciły. Jako pacjentkę pamiętam, że na pytanie odpowiadała półsłówkami, była wpatrzona w sufit, zamyślona – powiedziała. Sąd odczytał świadkowi zeznania złożone na policji. " Na podstawie historii choroby wiem, że podawałam pacjentce środki przeciwbólowe morfinę i antybiotyki w postaci leku dożylnego i kroplówki. Ponadto pacjentce mierzyłam ciśnienie sześciokrotnie" – odczytała sędzia. I dalej kontynuowała: "Po nocy z 24 na 25 listopada 2017 r. również podawałam leki przeciwbólowe to jest morfinę i pyralginę oraz podawałam antybiotyki. Z tego okresu pamiętam pacjentkę mało rozmowną, zamyśloną, nawet widziałam, że mało z matką rozmawia. Większość czasu patrzyła w sufit. Do niej matka przychodziła codziennie. Raz widziałam jej męża, który podczas wizyty przeglądał coś w telefonie. Z tego co pamiętam, Joanna nie chciała wstawać do toalety i raz jej zakładałam pampersa. Mówiła, że ją boli, jest słaba i nie wstanie". Świadek uznała, że stan zdrowia Joanny Paszyńskiej po zabiegu nie odbiegał od normy. Matka Joanny Paszyńskiej zabrała głos w celu wyjaśnienia, że córka na badanie nie szła na nogach, ale była przez nią wieziona na wózku. Pielęgniarka tego nie pamiętała. Pielęgniarka dodała na koniec, że nie ma możliwości, aby pacjent został wypisany ze szpitala bez badania i kontaktu z lekarzem.
Radiolog, który wykonywał badanie USG Joannie Paszyńskiej po pięciu latach od jej pobytu w szpitalu niewiele pamiętał. Sąd odczytał zeznania świadka złożone na etapie postępowania przygotowawczego. Wtedy również nie pamiętał, czy pacjentka była z na badaniu z matką i kto je zlecił, ale po zapoznaniu się z dokumentacją wiedział, że kobieta była po operacji usunięcia pęcherzyka żółciowego i w badaniu stwierdził większą ilość wolnego płynu w jamie brzusznej niż w badaniu poprzednim przeprowadzonym kilka dni wcześniej. Co więcej stwierdził, że płyn w brzuchu pacjentki utrzymywał się co najmniej przez kilka dni między badaniami. Zaznaczył, że taka ilość płynu jest możliwa u pacjenta po zabiegach, aczkolwiek wymaga monitorowania i leczenia. Zaznaczył także, że jest to domena lekarza prowadzącego. Lekarz podtrzymał zeznanie w całości. W odpowiedzi na pytania zaznaczył, że ilości płynów wykrywane poprzez badanie USG są niemożliwe do wybadania klinicznie. Przyznał, że po każdym zabiegu płyn w jamie brzusznej przez kilka dni się utrzymuje, a parametry zapalne mogą się utrzymywać długo po wyleczeniu pacjenta.
Ostatnim świadkiem była druga pielęgniarka, obecnie emerytka. Kobieta nic nie powiedziała w tej sprawie, ponieważ jak podkreślała niczego już nie pamięta. Sędzia odczytała zeznania złożone na policji. Pielęgniarka mówiła wtenczas, że po zapoznaniu się z dokumentacją medyczną wie, że zakładała dokumenty Joannie Paszyńskiej i pierwsza miała z nią kontakt. Kolejny raz widziała się z pacjentką w nocy z 26 na 27 listopada 2017 r. Z zapisów w karcie wynikało, że pacjentka podawała ból brzucha oraz trudności w poruszaniu się. Joanna informowała ją, że obawia się o swój stan zdrowia. Na pytania sądu dotyczące stanu zdrowia pacjentki nie umiała na nie odpowiedzieć. - Nie pamiętam po prostu – mówiła.
Oskarżony wnioskował o uwzględnienie nowych wniosków dowodowych
Sąd będzie wzywał kolejnych świadków. Oskarżony na ostatniej rozprawie złożył pismo procesowe wraz z wnioskami dowodowymi i wnosił o dopuszczenie przeprowadzenia dowodów z przesłuchania w charakterze świadka trzech kolejnych osób na okoliczność ustalenia stanu zdrowia i wypisu ze szpitala Joanny Paszyńskiej oraz wydania karty informacyjnej z jej pobytu w lecznicy. Oskarżony wystąpił także o dopuszczenie dowodu z dokumentu prywatnego opinii sporządzonej przez biegłego sądowego przy Sądzie Okręgowym w Przemyślu na okoliczność wykazania, że opinia Śląskiego Centrum Medycyny Sądowej w Bytomiu sporządzona na wniosek oskarżyciela publicznego jest niepełna, niejasna, wewnętrznie sprzeczna w rozumieniu art. 201 k.p.k. i nie może stanowić podstawy do wydania wyroku skazującego w niniejszej sprawie. Sąd przychylił się do wniosku o wezwanie kolejnych świadków. Co do drugiego wniosku o dopuszczenie dowodu w postaci opinii zostanie podjęta po przesłuchaniu wszystkich świadków.
id
2. Najskuteczniej leczy Dr Glinka
3. Żdrowie to zbyt poważna sprawa by oddawać je
w ręce lekarzy
4. Komunikat lekarski: Pomimo naszych starań
pacjent wciąż jeszcze żyje
Wedlug zalecen pisma swietego"ciekawe czy felek grzeszy...
Nie ma tu ani jednego obraźliwego słowa!!!
Metodę jak czyścić wątrobę i woreczek żółciowy można znaleźć po 0.000001 sekundy w necie...
Co jeszcze musi się stać żeby ktoś zrobił porządek z tym siedliskiem arogancji i niekompetencji?
rozmawiając przez telefon ze szwagrem.
Fenomenalna Pamięć i jakie istotnego
stwierdzenie. Nie znam tych ludzi ale
pamiętam, że na tzw. mieście skowronki
śpiewały, że śp. była już wcześniej w
depresji psychicznej ...etc. Teraz okazuje
się , że atmosfera była super! To po co
morfina i inne środki uspokajające a wiem,
że osoby w pewnym stanie psychicznym
patrzą w sufit, unikają rozmowy i samotności.
Raz mąż nie pamięta czy podawał środki
uspokajające ale w każdym domu są takie
środki . Coś mi tu nie szanuje. A kier
oddziału powinien jako dr. n.med zachowywać się
bardziej kulturalnie. Dokumenty i świadkowie
pewne rzeczy wyjaśnią, pewnych rzeczy nie
pamiętają lub tak im będzie wygodniej. Samo życie
No cóż... niektórzy pamiętają co robili...nie wszyscy chleją i pracują i
później nie pamiętają co zrobili...mimo że chodź i życie młodej odoby...
pytania typu " ile razy żonę odwiedzał" i czy informował personel o stanie zdrowia.
Przepraszam to mąż pacjentki ma informować o stanie zdrowia żony
czy chyba na odwrót lekarz i personel informują męża w jakim stanie jest żona?
A już wywlekanie tematów jakoby był katem dla żony to cios poniżej pasa
i zachęcam męża p. Joanny do założenia kolejnej sprawy tym razem o zniesławienie
przez tego doktorka.
Wysoki sąd zapewne jedmak tego nie zauważy...
Wiem jedno , doktor uratował mi życie , za co mu z całego serca dziękuję.
powinien prokurator łapnac albo za ukrywanie
procederu przestępczego lub za oczernianie.
Jeśli ktoś dawał też prokurator powinien się
nim zająć.
Osoba (nie istotne lekarz czy grabarz) która w przeszłości została skazana za ucieczkę z miejsca wypadku i nieudzielenie pomocy poszkodowanemu jest w sprawach budzących wątpliwości NIEWIARYGODNA. Jeśli z miejsca wypadku odjechał lekarz nie udzielając pomocy rannemu, to jego wszystkie osiągnięcia zawodowe nie mają żadnego znaczenia w kontekście wiarygodności. Skoro ktoś, kto powinien w każdej sytuacji ratować ludzkie życie tak raz postąpił, to jaka jest pewność że nie mógł zlekceważyć zagrożenia czyjegoś życia w innej sytuacji??? Rodzina i oskarżyciele powinni bardzo brać to pod uwagę i każdą wątpliwość szczegółowo wyjaśnić.
Az tacy idioci to oni nie są.Na tym ten problem polega.Jak idziesz lub jedziesz samochodem i widzisz wypadek lub osobę potrzebującej pomocy i nie udzielisz jej w logiczny sposób lub zlekceważysz zdarzenie ,to masz z urzędu sprawę karną/np Gersdorf i wiele innych tego rodzaju zdarzeń,z monitoringu cię rozpoznają i postawią zarzut itd/.A skoro czuła się coraz lepiej to nie ma mowy o narażeniu.Pozostaje tylko kwestią, dlaczego pozostawiona samotnie w domu w dobrym stanie nagle umarła.czytajcie ze zrozumieniem co jest napisane.A te wypociny w zeznaniach to bla,bla,bez znaczenia dowodowego w sprawie.
Musi istnieć niepodważalny związek przyczynowo skutkowy pomiędzy podjęciem decyzji o wypisaniu z oddziału a skutkiem, uwzględniając także logiczny przedział czasowy pomiędzy zdarzeniami.
Niech nieuki nie zabierają się za analizę jak mają za ciasną głowę.W sprawach prawnych niech wypowiadaja sie prawnicy a nie każdy kto umie czytać i pisac i to jeszcze z błędami..
doświadczeniem, intuicją Jasło już mieć nie będzie.
Jestem byłą pacjentką której pan doktor uratował życie.DZIEKUJE.
Chcesz podzielić się z nami informacjami?
Napisz do Redakcji lub wypełnij poniższy formularz.
komentarza: 26