Trynkiewicz – bękart transformacji
Głośna od pewnego czasu sprawa Mariusza Trynkiewicza to wydawałoby się doskonały materiał na nakręcenie modelowego niemal thrillera w prawdziwie amerykańskim stylu. Jest socjopata z niepohamowaną – choć nad wyraz dobrze kamuflowaną – skłonnością do zabijania, są stróże prawa, którzy za wszelką cenę próbują go powstrzymać i widzowie, którzy z zapartym tchem śledzą każdy ruch gry, jakiej stali się świadkami. To walka z czasem o życie i śmierć – jeśli „dobrzy” nie zdążą, zło zbierze żniwo.
Mając na uwadze zamieszanie, jakie wybuchło w związku z planowanym na dzień 11 lutego wyjściem na wolność „Szatana z Piotrkowa” muszę przyznać, iż produkcja „Trynkiewicz Story” mogłaby być (komedio)dreszczowcem iście mistrzowskim. Zwłaszcza, gdyby film ukazywał historię mordercy na tle przekształceń polityczno-społecznych, jakie równolegle z jego odsiadką budowały Nową Polskę – do pełnej emocji końcówki prowadziłyby widza obrazy wzlotów i upadków procesu demokratyzacji naszego kraju o mało thrillerowym charakterze, lecz z porządną dawką humoru. Chociaż zapewne znalazłby się reżyser, który z tychże „wzlotów” uczyniłby „odloty”, a upadki w pełni uzasadniłby w myśl zasady „dobrych chęci”.
Problem Trynkiewicza to efekt uboczny naszej drogi do wolności – wprawdzie mało chlubny, ale w sumie, jak podkreślają poniektórzy, wynikający z praworządności. Dobrze, że ktoś w odpowiednim momencie zorientował się, że bohater całego zamieszania jeszcze nie opuścił więzienia, bo znów cała Polska szukałaby porwanych dzieci. Dla mnie debatowanie o tym, czy pedofil i kilkakrotny zabójca może opuścić więzienie jest absurdem samym w sobie. Ktoś powie – odsiedział swoje, odpokutował, ma prawo do nowego życia. Na takie argumenty za uwolnieniem Trynkiewicza odpowiem w ten sposób – to tak, jakby wpuścić alkoholika do sklepu monopolowego i jeszcze przestrzegać, by niczego nie ruszał.
Mimo, iż ustawa o tzw. „bestiach”, będąca swoją drogą owocem niespotykanego refleksu i morderczej batalii rządzących z żywiołem czasu o bezpieczeństwo nieletnich weszła w życie 22 stycznia – dla mnie nie wydaje się ona dokumentem ostatecznie rozwiązującym problem osób, które z racji zaburzeń psychicznych zagrażają społeczeństwu. Jestem sceptyczny do wszystkiego, co przygotowywane jest na tzw. „łapu capu”, w dużym pośpiechu i pod olbrzymią społeczną presją. Tym, bardziej, gdy tego typu działania dotyczą tak poważnych kwestii, jak zmiany w ustawodawstwie. To co obserwujemy obecnie w związku z zamieszaniem wokół Trynkiewicza dowodzi kompletnej niekompetencji ludzi, którzy odpowiadają za sprawowanie władzy w Polsce. Czy nawet jeśli zgodnie z zapewnieniami ministra Biernackiego „Szatan z Piotrkowa” prosto z zakładu karnego trafi do ośrodka w Gostyninie jego sprawę będzie można uznać za zakończoną? Chyba nie – tym bardziej, że droga do Strasburga jest już dobrze udeptana i wielu spośród tych, którzy walczyli tam o swoje prawa wracało do Polski z podniesionym czołem i nowymi, dokładnie „wykalkulowanymi” perspektywami na życie.
Oby Mariusz Trynkiewicz z bękarta polskiej transformacji nie został uznany za jej ofiarę – mentalność dzieci przez 25 lat nie uległa większej zmianie i wiele z nich z pewnością zaufałoby sympatycznemu panu, chcącemu pokazać im rybki. Zostaje nadzieja, że sny o wolności czterokrotnego mordercy i pedofila nigdy nie doczekają się spełnienia a polscy politycy przestaną budzić się z ręką w nocniku. Choć wiara w to ostatnie trąca naiwnością, co innego nam zostało?
Jakub Hap