Żal i niedowierzanie. Odszedł Jerzy Polak
Bohater jasielskiej „Solidarności”, więzień stanu wojennego, związkowiec, wolny człowiek. Dobry człowiek. Odszedł w swoim domu w Greenwich (USA), w otoczeniu rodziny, 15 maja o godzinie 11 czasu tamtejszego.
Od lewej: Jerzy Polak, Witold Lechowski
Od początku istnienia „Solidarności” bezmiernie oddany jej idei, najpierw jako pracownik jasielskiej Huty Szkła, później OBR-u. „Solidarność” w wywiadzie udzielonym naszemu portalowi w 2009 roku nazwał swoją miłością. - Tuż po mamie, żonie i dzieciach – mówił wtedy. W swoim życiu doświadczył wiele; ambitny chłopak z Sobniowa, z Moczarnicy dokładnie, z niezamożnej rodziny, podejmuje naukę, studia, pracę, uzyskuje powoli i mozolnie upragnioną stabilizację, i nagle traci ją na własne życzenie. Za współudział w organizacji strajku w OBR-ze, który był wtedy zakładem pracy zmilitaryzowanym, zostaje zwolniony dyscyplinarnie. O znalezieniu innej pracy w tej sytuacji nie ma mowy. Jest mu ciężko, ale nie pokazuje tego nigdy po sobie, jest taki, jak zawsze, jak go już na zawsze zapamiętamy: wesoły, skory do żartów, anegdotami sypie jak z rękawa. Śmiał się zawsze odchylając głowę do tył, zarażał swoim śmiechem, nie dało się go nie lubić. Gdy był bez pracy próbował dorabiać na różne sposoby. Gdy powiedział mi wtedy, że został kowalem, myślałam, że jak zwykle żartuje. Uwierzyłam, gdy przyniósł mi w prezencie na moje urodziny własnoręcznie wykonaną z kutego metalu piękną, stylową lampę. Mam ją do dzisiaj.
Mroczny czas stanu wojennego można było przetrwać dzięki rzadko występującemu dziś poczuciu wspólnoty i – nomen omen - solidarności. Ludzie byli wtedy bliżej siebie niż dzisiaj. Spotykaliśmy się, rozmawialiśmy o sprawach ważnych. Miejsc spotkań opozycji było w Jaśle wiele, takim miejscem był każdy dom, każde mieszkanie ludzi związanych z ówczesnym podziemiem. Jednym z takich miejsc, gdzie Jerzy chętnie bywał było mieszkanie Państwa Garbarczyków przy ulicy Krasińskiego, w którym zamieszkiwali Pani Marysia, jej mąż Andrzej - były górnik przykuty do łóżka przez nieuleczalną chorobę, ich dzieci: Krzysztof, Barbara i Eligiusz zwany Elkiem, oraz Babcia, która jak relikwię przechowywała chusteczkę ze śladami krwi młodego Powstańca Warszawskiego, któremu w 1944 ratowała życie. Polska, patriotyczna rodzina, dlatego pewnie Jerzy tak lubił tam przychodzić, sam już wtedy nie miał rodziców. Z nich wszystkich żyje już tylko Baśka, a i to na emigracji.
Jerzy nie przerywa – mimo grożących mu represji – działalności związkowej w stanie wojennym. Fotografuje, tworząc bogatą i bezcenną dziś kolekcję zdjęć dokumentujących przebieg stanu wojennego w naszym mieście (pokazane przed dwoma laty na wystawie w jasielskim starostwie), angażuje się w kolportaż oraz w produkcję i emisję audycji radiowej w nielegalnej rozgłośni w Jaśle. Zaprowadziło go to na kilka tygodni za więzienne kraty, w marcu 1983 roku. I tak się nie poddał. Działał dalej. Był lojalny, solidarny, wspierający. Sam w trudnej sytuacji, ale skupiony na problemach innych. Gdy Służba Bezpieczeństwa wszczyna przeciwko mnie postępowanie karne, robi mi rewizje, liczne przesłuchania i w końcu proces przed sądem wojskowym, Jerzy zawsze jest tuż obok. Pomaga, pociesza, rozśmiesza. Dzięki niemu da się przetrwać ten koszmar.
Wreszcie i dla niego zaświeciło słońce: Jerzy poznał Jolę, zakochał się, i w piękny, słoneczny dzień, w małym Kościółku, odbył się ich ślub. Wesele było na Podzamczu. To, co z niego zapamiętałam, to jak On patrzył na swoją żonę. Było dużo ludzi, bardzo dużo ludzi, powiedzmy sobie szczerze, tam była ciasnota. A on jakby nikogo nie widział, patrzył tylko na swoją piękną żonę, taki trochę nieobecny, marzyciel, romantyk.
Wyjechali z Polski w 1988 roku, z malutką Klaudią, półroczną wtedy. Nie było mu łatwo. Pamiętam taką trudną rozmowę, tuż przed ich wyjazdem, w wąskim bardzo gronie, w tej jego mikro kawalerce na Kościuszki na mansardzie. Rozmawialiśmy o emigracji, o tym, jak bardzo tacy ludzie jak on są potrzebni Polsce, i Jerzy, wielki, twardy facet, schował wtedy twarz w dłoniach i już chyba nie mógł mówić. Rozeszliśmy się po cichu. To było nasze przedostatnie spotkanie. Na kolejne, to ostatnie, przyszło nam poczekać długie 31 lat.
W Ameryce Jerzemu się powiodło. Rozwinął firmę, organizował wystawy poświęcone „Solidarności”, a przede wszystkim cieszył się udanym życiem rodzinnym. Piękny, duży dom, żona, troje wspaniałych, wykształconych dzieci, to była dla Jerzego nagroda za wszystkie trudne chwile, które w życiu przeżył. Do czasu. Mały guzek zdiagnozowano na początku jako niezbyt groźny. Spełnił się jednak najgorszy z możliwych scenariuszy.
Kiedy nagle odchodzi człowiek, zwłaszcza tak dobry i szlachetny jak Jurek, zabiera ze sobą jakąś cząstkę nas samych. Tracimy coś bezpowrotnie i bezlitośnie. To okrutne i niesprawiedliwe. Nieubłagane. Na pociechę zostają okruchy wspomnień, jakichś przegadanych nocy, podróży – jak choćby tej, z Jerzym i Wieśkiem Tomasikiem do więzienia na drugim końcu Polski, gdzie siedziała Baśka Garbarczyk. Ostatnie spotkanie w gościnnym salonie Ani i Antka Pikulów, którzy dla swojego syna Mikołaja wybrali przed laty właśnie Jerzego na ojca chrzestnego, i sam Jerzy nagrywający nasze wspomnienia z tamtych czasów z nadzieją, że napisze o tym książkę. Już nie napisze.
Msza św. za spokój duszy śp. Jerzego odbędzie się w najbliższy poniedziałek 17 maja, w kościele pw. Dobrego Pasterza w Sobniowie o godz. 18.00.
Krystyna Olszewska