Pociągiem do Zagórza raz jeszcze
Brak blokad dróg, pikietowania urzędów czy zbierania podpisów pod petycjami jest logiczną konsekwencją tego, że przytłaczająca większość potencjalnych klientów kolei na tej trasie już dawno przesiadła się do autobusów i samochodów. Hałas o zlikwidowane połączenia wzniecają jedynie samorządowcy i kolejarze, przy czym ci pierwsi robią to „z urzędu”, mając na uwadze także zbliżające się wybory. Walka o zagrożone miejsca pracy tych drugich też nie dziwi, jeśli wziąć pod uwagę ich wiek i w większości przypadków brak jakichkolwiek innych umiejętności pozwalających na znalezienie sobie zajęcia. Jednak przy całym współczuciu dla tracących źródło utrzymania pracowników trzeba powiedzieć wprost, że samo przywrócenie połączeń w ich dotychczasowych czasach przejazdu, cenie i dodatkowych „atrakcjach”, jak notoryczne podstawianie komunikacji zastępczej w zamian za zdefektowany szynobus nie ma najmniejszego sensu. Taka oferta dla pasażera w warunkach sporej konkurencji atrakcyjna nie będzie, a dopłacanie ciężkich pieniędzy do przewożenia jasielskiego powietrza do Zagórza i z powrotem jest, delikatnie rzecz ujmując, głupstwem.
Rzeczy oczywistej nie zauważył (nie chciał zauważyć?) poseł Rynasiewicz, proponując wydłużenie dwóch par pociągów z ukraińskiego Chyrowa do Jasła. W praktyce, poza sztucznym utrzymywaniem kilkudziesięciu etatów, oznacza to wyrzucenie przeszło 2 milionów złotych rocznie w błoto. Szczytem naiwności byłoby bowiem uważać, że skoro siedem par pociągów na tej trasie jeździło przeraźliwie puste, to dwoma ktokolwiek się zainteresuje. Nikt też nie zauważył jeszcze jednej subtelności – jeśli korekta będzie polegać na przedłużeniu kursów z Sanoka bez zmiany dotychczasowego rozkładu jazdy na przygranicznym odcinku, jedna z par pociągów przemierzy odcinek do Jasła i z powrotem nocą. Natomiast ułożenie rozkładu „pod Jasło” czy „pod Krosno” z racji niepasujących godzin kursowania najprawdopodobniej zlikwiduje ruch ponad setki handlarzy (dla których zresztą pociągi do Chyrowa jeszcze jeżdżą) przemieszczających się dzień w dzień przez granicę. Doskonale przypomina to sytuację sprzed kilku lat, gdzie po ograniczeniu połączeń między Jasłem a Rzeszowem kolejarze protestem wywalczyli osobówkę przyjeżdżającą do stolicy województwa w okolicach czwartej nad ranem. Kurs o pogańskich godzinach nie służył absolutnie nikomu, ale sama jego obecność uciszyła protestujących. Można w ciemno iść o zakład, że w przypadku przeforsowania propozycji Rynasiewicza historia się powtórzy i walczący „o dobro pasażera” zamilkną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Dobrą stroną szumu, jaki wytworzył się wokół sprawy jest zwrócenie uwagi na potrzebę zmiany funkcjonowania połączeń. Często mówi się o jak najszybszej naprawie torów, problem jednak w tym, że pozyskanie środków na remont to perspektywa odległa i póki co niepewna. Są jednak inne, mniej kosztowne a w dodatku sprawdzone metody uatrakcyjniania połączeń. Nie trzeba ich szukać w uważanych za kolejowe raje państwach zachodnich, wystarczy spojrzeć jak radzą sobie inne województwa. Do dziś nie wiadomo dlaczego przez pięć lat kursowania szynobusów po Podkarpaciu nie podniesiono dla nich dopuszczalnej prędkości, jako że są pojazdami lżejszymi i przez to mniej szkodzącymi torowisku (zabieg ten zastosowano m.in. na uważanym także i u nas za krainę zacofania technologicznego Podlasiu, dzięki czemu z Białegostoku do Czeremchy jedzie się blisko godzinę krócej!). Nie wiadomo także, czemu linia do Zagórza nie została objęta żadną promocją cenową. Poza odrobiną dobrej woli nie trzeba było nic więcej, aby (przykładowo) pasażerów z Krosna do Jedlicz czy z Sanoka do Zagórza wozić za złotówkę, konkurując w ten sposób z komunikacją miejską. A czy ktoś w przeciągu ostatnich kilku lat spotkał się z najmarniejszą chociażby reklamą oferty w lokalnych mediach? Wyliczając podobne przykłady można się zastanawiać, co stało na przeszkodzie w przeniesieniu ich na podkarpacki grunt.
Częściową odpowiedź na to pytanie przynosi lektura odnoszących się do likwidacji połączeń Jasła z Zagórzem wypowiedzi z ostatnich trzech tygodni. Wiele z nich nie ma nic wspólnego z racjonalnością i zdrowym rozsądkiem, a już biadolenie o pozbawieniu miejscowości zlokalizowanych przy linii kontaktu z resztą świata przyprawia o kolkę ze śmiechu. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że właściwie najlepiej byłoby, gdyby ktoś jakimś cudem znalazł trochę zbędnych pieniędzy i sfinansował kursowanie tych kilku pociągów. Wówczas, ku ogólnemu zadowoleniu wszystkich, problem rozwiązałby się sam.
A że w wagonach pusto? Z tym widocznie nic się zrobić nie da.
TSM